Na początku było słowo, a właściwie był plan …
I już na zwymiarowanym planie było widać, że największym wyzwaniem będzie zachować możliwość parkowania samochodu. Stąd koncepcja podwieszonego stołu bez nóg.
Po wstępnym zaplanowaniu przyszedł czas trochę poskrobać, pozalepiać dziury, poszlifować i wreszcie pomalować sufit i ściany. Poniżej kilka ujęć z części remontowo-budowlanej.
Niestety nie uwieczniłem stanu początkowego (po zakupie, a przed remontem). Ale gustowny kolor ścian i oświetlenie jak w kopalni, to tylko część atrakcji. Desperackie próby równania ścian z lanego betonu (szlifierką kątową) i dużą ilością gładzi przyniosły jednak jakiś efekt. Do ideału daleko, ale wyrównanie tego pomieszczenia skończyłoby się stratą kolejnych cennych centymetrów. W najgorszym stanie niestety była ściana frontowa, na której głównie miał zawisnąć blat stołu.
Gdy po pierwszym malowaniu „przy latarkach” zniknęła stara instalacja elektryczna wraz z potężnym licznikiem zużycia energii i ohydną lampą o mocy świeczki zaczęło to jakoś wyglądać.
W tak zwanym międzyczasie pojawiła się też nowa wylewka. Hmmm, to zdecydowanie dało się zrobić lepiej. Niemniej jednak jest i trochę pewnie posłuży zanim popęka jak stara.
Na tym etapie nowa instalacja w okolicach stołu to tylko zwisające przewody. Dlaczego wyjaśni się nieco później.
C.D.N.